Elbow - "The Seldom Seen Kid"8.0/10
Nie ma się nad czym za bardzo rozwodzić - pierwsza tegoroczna ósemka.
Nie będzie dużo na temat kontekstu, bo go w tej chwili praktycznie nie ma. Przy okazji debiutu Elbow przebąkiwano coś o tworzeniu nowej Manchesterskiej sceny i bla bla bla (zresztą starałem się trzy lata temu to jakoś nakreślić tutaj). Dziś ten zespół, to trochę taka samotna wyspa wśród brytyjskich nudziarzy dominujących na tamtym rynku kilka lat temu, jedni z ostatnich, którzy mają jeszcze w temacie coś sensownego do powiedzenia (no bo kto? Coldplay? Litości). Album bez szumnych zapowiedzi i bez jakiegoś specjalnego ciśnienia. A wszystko przez to, że po dwóch znakomitych płytach goście zaproponowali dość bezbarwną dawkę pozbawionych emocji pieśni, upchanych na przeprodukowanym "Leaders Of The Free World". Przyznam, że sam za bardzo nie czekałem, a na pewno nie spodziewałem się usłyszeć tego, co dziś już znam na pamięć.
"The Seldom Seen Kid" zbiera w prasie fantastyczne oceny. Czy słusznie? Sprawdźmy:
1."Starlings" - najpierw chaos potem błogie wyciszenie, pianino, wokale z tyłu, spokojny śpiew co się ślicznie nasila, hook - 4:00 - cisza, potem głos i świdrujący twój mózg dźwiękowy atak.
2."The Bones Of You" - chyba najbardziej w klimatach "Leaders of the Free World" , dość nadęty moment, dużo przeskadzajek w tle, sporo gospelowych zaśpiewów. Ale ładnie podnoszą ciśnienie gdzieś tak na wysokości 2:20; stopniują napięcie i od tego momentu jest mniej przewidywalnie. Chyba najmniej lubię z całego albumu, dziwne bo pod numerem 2 najczęsciej bywają killery.
3. "Mirrorball" - klawisze, klawisze, klawisze, i to nie jest budowanie utworu na motywie ala Coldplayowe - "Clock", także nie jak na debiucie Elbow, tu nie ma chadzania na skróty. Na tym albumie klawisze to delikatne pulsowanie w twoim mózgu kolego, a jak się tak trochę rozwleka i nabiera barw to się luźno kojarzy z "Piramind song". Profan ze mnie - wiem.
4. "Sounds For Divorce" - umięśnieni czarnoskórzy niewolnicy wychodzą na pola bawełny śpiewając pieśń umęczonych. Brzmi "korzennie", polecam fajne video, ładny refren.
5. "An Audience With The Pope" - odpowiedź na Cave'a i jego "Red Right Hand". Hook - 1:48 - wchodzą wokale z tyłu i tak na dwa głosy, szacunek.
6. "Weather To Fly" - znów wokale Garveya się nakładają. Nieźle to rozegrali, głos w tle niczym Annie Lennox. Kapitalnie na tym jednym zdaniu powtarzanym w kółko zbudowali utwór. Mistrzostwo.
7. "The Loneliness Of A Tower Crane Driver" - chyba najsłabszy moment, widać że chcieli pokombinować - stąd nieoczywista kompozycja, ale jakby mniej serca w tym. Za to w końcówce więcej emocji i patosu. Uratowali.
8. "The Fix" - wokalny duet z Richardem Hawleyem, o którym się myśli, że mógłby być Markiem Laneganem. Knajpiane
9. "Some Riot" - najpiękniejszy, och i ach. I think when he's drinking he's drowning some riot. What is my friend trying to hide? Utwór z gatunku nieopisywalnych. Cause it's breaking my heart, it's breaking my heart. And it's breaking my heart to pull out the rain. Brother of mine, don't run with those fuckers.
10. "On A Day Like This" - tłuściutki aranż. Wypas jakich niewiele; zbliżamy się do końca ze smykami co linię wokalu powtarzają za Guyem.
11. "Friend Of Ours" - brak słów, kolejny po "Some Riot" fragment, w czasie którego nerwowo szukamy chuseczek. Smark i chlip. Do poduszki.
Najambitniejsza, jednocześnie najbardziej intymna płyta Elbow. Album poświęcony zmarłemu przyjacielowi grupy - co wymusza poważny odbiór, a przy okazji daje materiał dużo głębszy niż żałosne postękiwania kolejnych niespełnionych kochanków. Respect, serio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz