
7.1/10
TV On The Radio wywołują mieszane uczucia. Niby wypłynęli w kontekście sztucznie kreowanej przez media estetyki powrotu do rockowych korzeni, a z drugiej strony - to nigdy nie była muzyka dla indie-matołków indoktrynowanych przez MTV.
TV On The Radio to zabawa dla starszaków (postać basisty - Davida Andrew Sitek - dość frapująca), bardziej wymagająca i poważniej odbierana. Muzyka z "klimatem", który predestynował ich raczej do sytuowania w tradycji wielkich nowojorskich niezaleznych, niż idoli młodziaków z modnych klubów. Zresztą, wystarczy na nich spojrzeć...
I co teraz? Po dwóch kapitalnie przyjętych przez krytykę albumach wracają kolejnym - nieco innym, przyjętym jeszcze lepiej.
Jest przestrzeń w tych nagraniach, jest powietrze jakiego brakowało gęstym i męczącym poprzedniczkom - głównie "Return To Cookie Mountain". Tam sample, przestery, free jazzowe dęciaki - przytłaczały. Temten album miał w sobie coś takiego, że po pięciu trackach mówiłeś - genialne, ale po jedenastu byłeś szczęsliwy, że sie skończyło. Ciężki klimat, który sprawiał, że po odsłuchu czułeś sie jak brudna, zajechana dziwka, zdyszana i sapiąca.
"Dear Science" jest inne, tu z każdego kawałka bije światło; tu ciężki klimat dęciaków zmienia sie w dęciaki funkujące, wspierające funkowe, rwane gitarowe zagrywki. Tu jest miejsce na rap, pulsujące (czasami niemal taneczne) sample czy rytmiczne klaskanie. Ta lżejsza całość, to jakby nieśmiała próba skrojenia zestawu, który zadowoli zarówno dotyczasowych fanów jak i spragnionych nowego hajpu dzieciaków. No i wokalista, który nadal zabija Gabrielowską barwą.
Z nowych rzeczy na pewno też nacisk na smyki, co w takim "Dark and Owl" skutkuje reminiscencją Curowego "Lullaby", z kolei w "Family Tree" składa się na nieco banalną i oczywistą orkiestrację. Przez chwilę wyobraziłem sobie Chrisa Marina za mikrofonem, brrrr... No ok., bez żartów, całkiem przyjemny kawałek.
Co do aranżacji, praktycznie każdy numer niesie coś ciekawego i jest na czym ucho zawiesić. Panowie nadal kombinują i przesunięcie akcentów na bardziej przyswajalne nuty wiele tu nie zmienia. Szkoda, że czasami te bajery nie wystarczają i nudzą nas choćby przewidywalne melodie w stylu "Love Dog". Szkoda, że tylko momentami mam to poczucie obcowania z geniuszami. Tak jest gdy puszczam "DLZ", prawdziwą, kapitalnie rozwijającą się perłę, która takiej fajnej nabiera dynamiki, że aż się się chce drzeć z wokalistą: "Never mind Death professor! Structure's fine My dust is better!"
Tak to już jest z TV On The Radio; gdyby byli tak efektywni jak są efektowni, to pewnie mielibyśmy band dekady, a mamy zaledwie jeden z wielu bardzo dobrych zespołów, który nagrał kolejny niezły album.
PS. W wielkim świecie hajp przeogromny, proszę traktować z przymróżeniem tego i owego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz