
7.6/10
Nowy album Mercury Rev to dla autora poniższego tekstu niezła lekcja pokory. W pierwszym odruchu odrzucony w kąt jako brzydkie kaczątko merkurowej dyskografii, obecnie emanuje całkiem intensywnym blaskiem w przestrzeni wypełnionej cianiami tegorocznych wydawnictw.
Nad powszechnym odbiorem twórczości Merkury Rev w Polsce ciąży duch audycji „Trójkowego Ekspresu” i katowanego tam „Desert’s Songs”. Stąd zdecydowana większość słyszących o zespole incydentalnie, postrzega go jako dream-popowy band, grupę specjalistów od leniwych ilustracji marzeń sennych. To nie do końca prawda, wczesne albumy (jeszcze z Dawidem Bakerem), to niezła dawka psychodelicznych zakrętów, całkiem ważne punkty amerykańskiej alternatywy lat 90-tych. Wydawnictwa, które jako inspiracje spokojnie mogliby w swoim katalogu wymieniać Animal Collective. Nagrana już bez Bakera „See You On The Other Side” z 1995 r., to silne naznaczony jazzem pop, który stanowi dla niżej podpisanego swoiste Opus Magnum amerykańskiego zespołu. Dopiero potem nadszedł czas najbardziej znanych krążków w postaci „Deserst’s Songs” i „All is Dream” – faktycznie dzieł niezwykłych. Dodam koneksje z Flaming Lips i wychodzi na to, że Merkury Rev to prawdziwi Bossowie.
Napisałem swego czasu dla znanego portalu recenzję „Secret Migration”. Dziś się tego słabego tekstu najzwyczajniej w świecie wstydzę, ale w jednej kwestii okazałem się prorokiem. Postrzegałem tamten album jako łącznik między dream-popowym okresem, a czymś nowym. To prawda - „Snowflake Midnight” to nowa jakość, nowe środki wyrazu i po części nowy (dla nich) sposób konstruowania utworów.
Chodzi przede wszystkim o generowane w praktycznie każdym kawałku sample, loopy, syntezatorowe dźwięki i odgłosy wydobywane z maszynek, o których nie mam zielonego pojęcia. Jest więc syntetycznie, co nie wyklucza tej szczególnej wrażliwości, jaką zawsze operował ten band. Paradoksalnie nagromadzenie brzmień elektronicznych nawet spotęgowało oniryczny charakter wydawnictwa. Teraz wszystko jeszcze bardziej się rozmywa, a wątki giną w nieco enigmatycznej przestrzeni.
Nieźle jest już na otwarciu, szczególnie drugi w kolejności „Butterfly’s Wing” z pięknie brzmiącymi klawiszami, atmosferą odrealnienia i śliczną melodią – może zachwycić. Mostek w postaci dziecięcego śmiechu i płynącego z oddali głosu Donahue kładzie na łopatki. Z kolei „Senses on Fire” stanowi jakby Post scriptum do poprzednika, z narastającym z rytmem i powtarzaną w koło tytułową frazą.
Nowy album to też nieco inne myślenie o komponowaniu. Taki „People Are So Unpredictable”, to siedmiominutowy, wielowątkowy, progresywny potworek. Kombinują i są przy tym cholernie klimatyczni, a to dzięki ambientowej wstawce, a to za sprawą wsamplowanych odgłosów dyszącego człowieka (niczym z jakiejś „Medulli”) czy wreszcie poprzez zabawę rytmem (brawa dla perkusisty). Podobnie nieprzewidywalny jest „Runaway Raindrop” (gwarantuję, że gdyby nie wokal – nie ropoznalibyście autorów) czy najdłuższy „Dream of Young Girls”. I kiedy tak pogrążamy się w tej rządzonej oddzielnymi prawami, muzycznej poetyce, błądząc między skomplikowanymi strukturami wyznaczonymi przez meandry pokręconej psychiki twórców tego dziełka, w końcu pojawia się konkret, punkt odniesienia - trzyminutowy „Faraway From Cars”, witający nas handclapami, rozmytym tłem, genialną linią wokalną i równie niezwykłym tekstem: There,s a little part of you/Faraway from cars/Faraway from cash/That's faraway from war/Faraway from tears/and faraway from the past/Faraway from here.
Nad powszechnym odbiorem twórczości Merkury Rev w Polsce ciąży duch audycji „Trójkowego Ekspresu” i katowanego tam „Desert’s Songs”. Stąd zdecydowana większość słyszących o zespole incydentalnie, postrzega go jako dream-popowy band, grupę specjalistów od leniwych ilustracji marzeń sennych. To nie do końca prawda, wczesne albumy (jeszcze z Dawidem Bakerem), to niezła dawka psychodelicznych zakrętów, całkiem ważne punkty amerykańskiej alternatywy lat 90-tych. Wydawnictwa, które jako inspiracje spokojnie mogliby w swoim katalogu wymieniać Animal Collective. Nagrana już bez Bakera „See You On The Other Side” z 1995 r., to silne naznaczony jazzem pop, który stanowi dla niżej podpisanego swoiste Opus Magnum amerykańskiego zespołu. Dopiero potem nadszedł czas najbardziej znanych krążków w postaci „Deserst’s Songs” i „All is Dream” – faktycznie dzieł niezwykłych. Dodam koneksje z Flaming Lips i wychodzi na to, że Merkury Rev to prawdziwi Bossowie.
Napisałem swego czasu dla znanego portalu recenzję „Secret Migration”. Dziś się tego słabego tekstu najzwyczajniej w świecie wstydzę, ale w jednej kwestii okazałem się prorokiem. Postrzegałem tamten album jako łącznik między dream-popowym okresem, a czymś nowym. To prawda - „Snowflake Midnight” to nowa jakość, nowe środki wyrazu i po części nowy (dla nich) sposób konstruowania utworów.
Chodzi przede wszystkim o generowane w praktycznie każdym kawałku sample, loopy, syntezatorowe dźwięki i odgłosy wydobywane z maszynek, o których nie mam zielonego pojęcia. Jest więc syntetycznie, co nie wyklucza tej szczególnej wrażliwości, jaką zawsze operował ten band. Paradoksalnie nagromadzenie brzmień elektronicznych nawet spotęgowało oniryczny charakter wydawnictwa. Teraz wszystko jeszcze bardziej się rozmywa, a wątki giną w nieco enigmatycznej przestrzeni.
Nieźle jest już na otwarciu, szczególnie drugi w kolejności „Butterfly’s Wing” z pięknie brzmiącymi klawiszami, atmosferą odrealnienia i śliczną melodią – może zachwycić. Mostek w postaci dziecięcego śmiechu i płynącego z oddali głosu Donahue kładzie na łopatki. Z kolei „Senses on Fire” stanowi jakby Post scriptum do poprzednika, z narastającym z rytmem i powtarzaną w koło tytułową frazą.
Nowy album to też nieco inne myślenie o komponowaniu. Taki „People Are So Unpredictable”, to siedmiominutowy, wielowątkowy, progresywny potworek. Kombinują i są przy tym cholernie klimatyczni, a to dzięki ambientowej wstawce, a to za sprawą wsamplowanych odgłosów dyszącego człowieka (niczym z jakiejś „Medulli”) czy wreszcie poprzez zabawę rytmem (brawa dla perkusisty). Podobnie nieprzewidywalny jest „Runaway Raindrop” (gwarantuję, że gdyby nie wokal – nie ropoznalibyście autorów) czy najdłuższy „Dream of Young Girls”. I kiedy tak pogrążamy się w tej rządzonej oddzielnymi prawami, muzycznej poetyce, błądząc między skomplikowanymi strukturami wyznaczonymi przez meandry pokręconej psychiki twórców tego dziełka, w końcu pojawia się konkret, punkt odniesienia - trzyminutowy „Faraway From Cars”, witający nas handclapami, rozmytym tłem, genialną linią wokalną i równie niezwykłym tekstem: There,s a little part of you/Faraway from cars/Faraway from cash/That's faraway from war/Faraway from tears/and faraway from the past/Faraway from here.
Może faktycznie w środkowej części „Snowflake Midnight” brakuje melodii, może faktycznie będąc fanem „All is Dream” oczekiwałeś więcej powalających miniatur z niemal filmowym tłem, a otrzymałeś niełatwy progresywny koszmarek, do którego musisz dojrzeć. Jak na Bossów przystało – to oni dyktują warunki, a to Ty musisz się dostosować. Jedno jest pewne - Mercury Rev nadal rządzą i nadal potrafią nieźle zaskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz