wtorek, 4 sierpnia 2009

Off 2009!


~*~


Jeśli jesteś cycatą blondynką i chciałabyś umówić sie ze mną "na kawę" w piątkowe popołudnie, to masz pecha; widocznie za mało się starasz, bo biegam właśnie od sceny do sceny, ciągnąc za sobą zdyszaną Kasię i biadoląc na czym świat stoi, że człowiek nie ma czasu nawet browara załyczyć. Gdzieś tak od 17.30 mam usposobienie nieprzychylne, spojrzenie groźne i energię 18-latka; naiwnie i dosadnie wytykam Ameryce jej obłudę, bo jestem na koncercie The Thermals. Bunt jest męczący, więc się nieźle zjarałem, ale szybciutko zapierdalam (sorki, ale innego określenia nie znajduję, tak właśnie - zapierdalam) na scenę leśną, gdzie przy pomocy różnego rodzaju sprzętu użytku domowego rządzi Micachu and the Shapes ze swoimi nieźle odjechanymi eksprymentami i z wokalistką myślącą, że jest chłopcem. Ostatnie dźwięki tarki czy odkurzacza i już nieźle zmachany wskakuję z powrotem na główną, żeby posłuchać The Pains of Being Pure At Heart i zanurzyć się w szeleszcząc0-melodyjnym repertuarze tegorocznej amerykańskiej sensacyjki. Po tych trzech (jakże wykończających) występach trochę luzu, za to o 21:00 biegusiem pod scenę trójki, bo tu zgoła odmienne klimaty i emocje. Wyciszam się wraz z melancholijną ulubienicą Amerykanów - Marrisą Nadler, w repertuarze której raczej smutek i mrok bezkresny. Się nawet porządnie nie zdołałem uspokoić, gdy już po chwili lecę obejrzeć (owiane legendą) hardcorowe wybryki Fucked Up, a zaraz po nich (znowu na trójkowej scenie) gości ze Szkocji, nieźle główkujących odnowicieli brytyjskich tradycji, właściwie Field Music pod inną nazwą, czyli The Week That Was (i tu zdaje się będzie punkt kulminacyjny tego wieczoru jak dla mnie, choć z racji zerowej popularności obawiam się o frekfencję). Chociaż nie (co ja gadam?? co ja gadam w ogóle?!). Jaki punkt kulminacyjny??? Godzina 0:15 - psychodelliczna jazda ze Spiritualized!!! Uff, mogę jechać do domu.

Drugi dzień zaczynam też około 17:00, bo wtedy startuje Owen Ashworth i jego Casiotone For The Painfully Alone. Jest faktycznie "alone", ma tylko te swoje Casio, jest synentyczny i piekielnie smutny. Korzystając z chwili zerkam na Hansome Furs, mimo że o Kanadyjczykach więcej czytałem niż słuchałem ich muzyki, a klimaty około-Wolf Parade średnio mnie obecnie kręcą. Ciekawość jednak zwycięża. Potem chwila przerwy, kręcę się między scenami, nasłuchuję co lepszych kawałków i docieram na występ The Car Is On Fire. Jeśli ma przeważać materiał z nowej płyty, to już mi się podoba (czy ja już pisałem o "Ombarrops!? Nie pisałem? Ooops.). Po Carsach Jeremy Jay, ale nie oglądam do końca, bo muszę mieć najlepszą z możliwych miejscówek pod główną, gdzie zagrają jedyni godni spadkobiercy Tindersticks - The National!!! Wydarzenie wieczoru, zespół, który sam jeden by mnie do Mysłowic spokojnie przyciągnął. Ponuro będzie oj ponuro, ale z traumy wyciągnie nas The Field - bo Kasia tego bitu raczej nie odpości. Jest 4:00 nad ranem - wracamy.

W niedzielę już wypieszczeni, wypielęgnowani, wypachnieni i uczesani odcinamy się z Kasią od festivalowego brudu i piwska. Zaliczamy jedynie klubowy koncert Marka Kozelka (twórcy legendy Red House Painters i Sun Kill Moon). Po takiej dawce dream-popu pełni jesteśmy melancholii i zadumy; wracamy do domu w milczeniu, świat wydaje się dziwnie spokojny i świadomość, że w poniedziałek trzeba iść do pracy, obchodzi nas jakby mniej...

Mniej więcej tak to sobie wyobrażam. Dobranoc miśki moje.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Może jakaś nowa notka, CO?

pszemcio pisze...

no właśnie mam spory problem z wygospodarowaniem czasu na słuchanie, a co dopiero napisanie czegoś sensownego. dośc napięty terminarz. tak bedzie chyba aż do października więc na jakiś czas się raczej "zawieszę"

pozdro

Magda Kotowska pisze...

Ach, nie dotarłam na OFFa, mimo że wielkim motywatorem było The National. Ciekawi mnie, czy grali kawałki z epki "The Virginia"? To dla mnie ich najlepsza płyta, choć offowa, bo nie tworząca z założenia koncept albumu. "About Today" na żywo zapewne miażdżące? ;)

pszemcio pisze...

W kolejce czekają notki o offie i RH w Poznaniu. Jak tylko znajdę chwilę, to przejrzę i umieszczę. National faktycznie miażdżył

pzdrv