
8.5/10
...
Wyobraźcie sobie taki obrazek. W ciemnych lasach Wisconsin, w myśliwskiej chacie siedzi brodaty, wrażliwy facet i tworzy. Konstruuje pieśni, jakie powstać mogą jedynie w głowach brodatych, wrażliwych facetów w środku zimowego lasu, a więc zaduma, spojrzenie w głąb siebie, analizy jakichś niespełnionych miłostek i innych równie intensywnych doznań. Utwory przejmujące niezmiernie, a jednak bez tej tandetnej dosłowności w epatowaniu emocjami, jakiej hołduje chociażby Damien Rice i inne tego typu Obersty. Gość siedzi sobie w tej chatce smutny raczej, cholera wie czy dlatego, że nie udało mu się za bardzo z jego macierzystą formacją - De Yarmond Edison - czy może dlatego, że mu ta broda urosła. Siedzi tam trzy miesiące i układa pieśni...
Bo tak się czasem dzieje, że albumy najważniejsze nie wynikają z oczekiwań ludu żądnego chleba i igrzysk, nie powstają w blasku fleszy i tabloidowej sensacji. Albumy najważniejsze mogą powstać właśnie w takich myśliwskich chatach, gdzie wilgoć, mrok i piździawa. Żeby taki album stworzyć nie wystarczy po prostu z odpowiednim natężeniem głosu wyśpiewywać jak ci źle. Trzeba tak delikatnie konstruować tkankę utworu, by słuchacz w żadnym momencie nie miał uczucia przepychu, trzeba tak operować głosem, by jakiś emocjonalny wybuch sprawiał wrażenie jedynie niekontrolowanego afektu faceta próbującego za wszelką cenę trzymać nerwy na wodzy ("Skinny love"). Trzeba wiedzieć gdzie w tej pozornie minimalistycznej stylistyce wpleść jakiś pogłos, jakieś chórki robiące za niewyraźne tło i nieziemskie wokalne harmonie. Ale też z umiarem, więc trzeba je skontrastować np. z perkusyjną arytmią ("The Wolves"). Trzeba wiedzieć gdzie wprowadzić nieco podniosły duchowy nastrój (początek "Flume" i "Creature Fear") czy umiejętnie wpleść dęciaki ("For Emma"). Trzeba wreszcie nagrać album, który zawiera kilka niedopowiedzeń, pozostawia lekki niedosyt (całość trwa 37 minut!) i nie żywi się tanimi błyskotkami.
Czy to wystarczy żeby nagrać album ważny? Pewnie nie, bo prostych przepisów nie ma, a odbiór/ocena takich dźwięków w większej części wynika z intuicji niż chłodnej kalkulacji. Ta właśnie intuicja podpowiadam mi, że za kilka lat "For Emma" będzie stawiana obok wielkich dzieł Vana Morrisona, obu Buckleyów i Elliota Smitha. Póki co mamy najważniejszy krążek tego roku.
PS. Poniżej - wyjątkowo - dwa fragmenty, bo naprawdę nie sposób się zdecydować.
3 komentarze:
tego roku? u czesci krytykow i fanow album byl juz w zeszlorocznych zestawieniach. ale co tam rankingi - to jest ponadczasowa rzecz. no i zachecam do wybrania sie na koncert. w berlinie jakos wkrotce chyba nawet. pozdro
tak tak , bo to dość złożone z tym wydaniem. płytę wydał artysta własnym sumptem w bardzo ograniczonym nakladzie już w 2007, ale większość źródeł datuje ją od momentu wydania przez Jagjaguwar i 4AD w 2008. większość recenzji płyty ukazała się po tym fakcie, czyli w 2008, allmusic podaje 2008 jako datę debiutu, metacritic także przedstawia ją w zestawieniach za 2008. Oczywiście kwestia umowna, ja jednak trzymam sie tej daty, bo to własciwie wtedy ujawniono "For Emma" szerszym kręgom. pozdrawiam
za zacytuje klasyka "oni to wiedza Kocie" ;p
Prześlij komentarz