poniedziałek, 15 czerwca 2009

Grizzly Bear

Grizzly Bear - "Veckatimest"
9,2/10

Warto nie zasypiać przy "Veckatimest"

Zasypiałem przy "Veckatimest" wiele razy. Zasypiałem przy "Veckatimest" gdy udręczony pracą chciałem sobie umilić chłodne wiosenne wieczory; zasypiałem przy "Veckatimest" w senne niedzielne poobiednie popołudnia i w sobotni deszczowy poranek. Zasypiałem przy "Veckatimest" po winie, zasypiałem po piwie i wódce. Zasypiałem na materacu, na leżaku, w fotelu i w wannie. Zasypiałem ze śliczną dziewczyną u boku, zasypiałem w samotności (tu fajnie by było wtrącić coś o wylegiwaniu się na kanapie z moimi dwoma słodkimi zidiociałymi sukami, ale obie staruszki odeszły do krainy cieni - niech spoczywają w pokoju). Jednym słowem zasypiałem przy "Veckatimest" już wszędzie i o każdej porze, lecz niech nikogo nie zmyli to moje zasypianie; przyczyną wcale nie była nuda i beznadzieja bijąca z dziełka Amerykanów, przeciwnie - przyczyną była indolencja mojego zmęczonego umysłu niezdolnego ogarnąć ogromu muzycznych wrażeń. Zadziałał swoisty mechanizm obronny: nie ogarniasz? uciekaj! Wniosek z tego przydługiego wstępu banalny - jeśli zabierasz się za ten album, musisz być wyspany.

Jest rzeczą wprost nieprawdopodobną jaki dystans dzieli ich kolejne albumy. Już "Yellow House" był w stosunku do minimalistycznego lo-fi debiutu sporym postępem. Przyjęty entuzjastycznie był w istocie zaledwie czymś pośrednim między niewyraźnym "Horn of Plenty", a wypieszczonym do granic, błyszczącym barokowym blaskiem, strukturalnie finezyjnym folkiem "Veckatimest". Przerażający jest perfekcjonizm każdego dźwięku na tym krążku, to budowanie z poszczególnych elementów wysmakowanych struktur, dopasowanie każdej najmniejszej cząstki i ich wzajemne korelacje. Te wokalne harmonie czasem brzmiące jak natchnione, niemal kościelne zaśpiewy, czasem przywołujące na myśl śliczne wokale Beta Band, no i (porównanie tak wyświechtane i banalne, że aż nieprzyzwoite) często inspirowane Beach Boysami, czego zresztą muzycy specjalnie nie ukrywają. Przy czym, mimo opasłej formy, udaje się zespołowi sprytnie unikać nadęcia i zbędnego patosu, nie ma co - bije z tego po oczach światło (zresztą nawet dosłownie - obejrzyjcie video do "Two Weeks"), a zwroty akcji (niby płynne, łagodne, a jednak zaskakujące) nie pozwalają na emocjonalne skrajności. Najlepiej obrazują to słowa Edwarda Droste na temat "All we ask" (źródło: "Drowned in sound"): "I, for some reason, decided to flip it around, do it on guitar and make the whole chord progressionmuch happier, removing most of the minorchords".

Niektóre z tych kawałków (przepraszam: utworów) dojrzewały latami, w tym czasie projektowano je (to dobre określenie, bo to misterne konstrukcje), zmieniano koncepcje, dopieszczano brzmienie, wzbogacano doświadczeniami z artystycznego życia (trasa z Radiohead), burzono i tworzono na nowo - i to wszystko słychać. W takich przypadkach łatwo przedobrzyć, ale im udało się skończyć w momencie apogeum twórczych możliwości; misternie tkany plan sie ziścił, powstało dzieło kompletne.

Sorki za podniosły ton, ale to drugi album w tym roku, który mną dosłownie wstrząsnął. W ogóle czas sobie uświadomić kim dla współczesnej sceny (indie-folkowej??? yyy, właściwie jakiej do cholery???) są ci kolesie. Dwa kapitalne albumy Grizzly Bear w trzy lata ("Horn of Plenty" nie liczę - debiut jak debiut, bonusowy krążek z remiksami lepszy) i oba spokojnie wskakują do 100, a może 50 dekady. Do tego Department of Eagles, współpraca z Beach House czy Dirty Projectors. Co to ma być? Jakieś pieprzone automaty?

Nie, nie zasypiajcie przy "Veckatimest", nafaszerujcie się ciężkostrawnymi świństwami na noc, zróbcie sobie kawę - siekierę, otwórzcie okno na oścież, weźcie jakieś tabletki czy coś, broń Boże nie zasypiajcie!

6 komentarzy:

Unknown pisze...

moim zdaniem lepsza niż Merriweather Post Pavilion

pszemcio pisze...

Tutaj zdania pewnie będą podzielone, ale dla mnie to jedyna tegoroczna pozycja, która w ogóle może z MPP rywalizować.

Chociaz z drugiej strony zgadzam się z głosami, które mówią że zbyt jednomyślny zachwyt nad tymi wydawnictwami tylko im szkodzi. No ale jak tu się nie jarać:)

pzdrv

Mariusz Herma pisze...

Zawsze to lepsze niż to, czym jednomyślnie jarano się pół dekady temu :-)

pszemcio pisze...

Mariusz, znam juz twoje zdanie w kwestii tego albumu z twojego bloga. Szczerze mówiąc zachwyca mnie momentami twoja erudycja i logika, natomiast patrzymy na ten album z trochę innych perpektyw. Ja z perspektywy kogoś kto jest i zawsze był tylko słuchaczem, ty (z tego co kojarzę) z perspektywy także muzyka. Jasne, że twoja surowsza (jednak) ocena jest poparta merytorycznymi wywodami (pewnie słusznymi) lecz dla mnie takie rozkładanie dźwieków na czynniki pierwsze to trochę abstrakcja. Trochę za mały jestem żeby TAK słuchać i podejrzewam że 90% krytyków w tym kraju też jest za mała. Tylko kwestia czy jest taka potrzeba? Mnie albo jara albo nie jara - to oczywiscie nie może tłumaczyc braków w muzycznej edukacji itp. , ale jednak taka perspektywa jest mi bliższa, bo juz pewnie nigdy po żaden instrument nie sięgnę i analizowanie nut nie będę, choć marzy mi się.

a może nawet u ciebie na stronce spróbuję polemizować, ale trochę się obawiam bo widzę że byłoby ciężko:)

Mariusz Herma pisze...

Głupio teraz pisać: absolutnie nie o to mi chodziło - ale właśnie nie o to. Bo na czynniki pierwsze rozkładam to, co o GB pisze polska i zagraniczna prasa, a jeśli płytę - to tylko przy okazji. Pisząc o niej od siebie (czyli ciesząc się nią), analizy nie tykam. Bo z reguły jestem słuchaczem nieanalitycznym, odbieram płyty całościowo i - wnioskuję po tym co czytam - mniej więcej tak jak Ty, czyli klimatem i przeżyciami.

I gdybym miał wskazać jedyny dobry tekst o tej płycie, na jaki trafiłem, wskazałbym Twojego bloga. Bo przy całym swoim zachwycie nie wpadłeś w pułapkę tłumaczenia się z tego "analitycznymi" argumentami. Nawet Beach Boys i Radiohead przywołujesz dokładnie i tylko w tym kontekście, który powinien się tu pojawić.

Mariusz Herma pisze...

(Do przedostatniego zdania - oczywiście nie ma niczego złego w analitycznym argumentowaniu, o ile jakoś ma się do faktów)