wtorek, 1 grudnia 2009

Flaming Lips

Flaming Lips - "Embryonic"
(ocena? jaka ocena?)

Jeśli prawdą jest, że większość recenzji niekonwencjonalnych tworzy się w celu kreacji wizerunku piszącego i jeżeli prawdą jest, że większość recenzji niekonwencjonalnych ma za zadanie przede wszystkim ukrycie jego luk kompetencyjnych, to już leżę.

Nie żeby to tu miało być jakieś mega niekonwencjonalne czy coś, ale klasycznych opisów poszczególnych tracków tu nie znajdziesz, namecheckingu też jak na lekarstwo. Kurna, odbiera się ten album trochę na innych zasadach. Znaczy się nie chciałbym pojechać jakimś tam strasznie emocjonalnym i wylewnym tekstem (tu taki przymiotnik o emocjach miał być, ale zapomniałem go, zapominam go regularnie), bo w tym przypadku się nie da. Jestem pełen empatii dla Łukasza Błaszyka,
który się na tym sparzył. Oberwało się niezłemu komentatorowi albumów wszelakich (niedowiarków odsyłam do źródeł), ale się jednak oberwało, bo podszedł do tematu emocjonalnie na maxa, a tego robić nie wolno. Sam zresztą, gdyby nie ten tekst i potem na niego reakcja, bym może coś w tych klimatach popełnił (i wystawił jakieś 9.5/10 – a co?), ale hola hola, "w kupę w wdepniesz chłopcze – ucz się na błędach innych”. Oczywiście raczej bym tak obszernie i elokwentnie nie potrafił, charakter mojego tekstu w żadnej mierze z rozmachem tamtej rozprawy równać się nie mógł, ale to tylko blog, więc mógłby to być tekst bombastyczny przynajmniej w kategoriach blogowych.

Tekst Błaszczyka można było zanegować w sposób różnoraki,
nawet najbardziej prymitywny. Z tym że taki sposób krytyki zdradliwy jest, bo podatny na krytykę równie złośliwą. Tekst Błaszczyka Łukasza nie obroni się bez kontekstu, więc w kategoriach literackich atakować łatwo - papier przyjmie wszystko. Ale już zawartość „Embryonic”, czy nawet całokształt twórczości Flaming Lips, taki tekst uzasadnia w pełni. W związku z powyższym mam obraz Błaszczyka Łukasza piszącego recenzję opasłą, gdy ciemną nocą z głośników płyną dźwięki „Embryonic”. No i sorki (bez ironii to piszę) Błaszczyku Łukaszu, choć cię w życiu na oczy nie widziałem, to sympatię czuję, bo jakbym miał w uniesieniu popartym dźwiękami „tu i teraz” recenzję „Embryonic” napisać, to właśnie taką bym chciał.

Ale już nie chcę. Czemu? Musiałbym wejść w analizę „świata według Coyne’a” czego unikam, bo przez wieloznaczność tegoż, trudne to raczej. Może dlatego, że będąc po „The Soft Bulletin” porównywanymi do Radiohead (muzycznie też gdzieś tam, ale głównie w kategoriach „doniosłości” ), byli Flaming Lips w istocie ich zaprzeczeniem. Wśród tych kreujących się na (chyba) poważny band, zdają się być (chyba) nieprzeciętnie zdystansowani do własnych wyczynów. Muzyczna materia, w jaką ubierają „śmiertelnie banalne” teksty, pozostawia ogłupiałego słuchacza w dość niekomfortowej sytuacji. To jak? Oni na serio czy dla jaj? To jakieś postmodernistyczne wyciąganie „śmieszności powagi” na powierzchnię czy może naprawdę myślą że przekazują życiowe prawdy? Puszczanie oka? A może kurna odpowiednik literackiego „Alchemika” - udawanie czegoś wielkiego przez takie nic i nabieranie na to ludzi. Banalne mądrości są najlepsze, bo wszyscy je kumają i myślą, że też są mądrzy, prawda? Że są wybrańcami, prawda? Ale jak się ta elita definiuje poprzez tysiące sprzedanych egzemplarzy, to już raczej dupa nie żadna elita, prawda? A jak w tle muzyka inna niż wszystko na około, to dochodzi wiarygodność, prawda? Mam się wzruszać? (bo mnie to wzrusza autentycznie), czy może myśleć, że to jest naprawdę cool przez swoją ironię, dystans i drugie dno? (bo jak słucham, to myślę, że cool).


A muzycznie? Czy to może być równie fascynujące jak poznawanie wielkiej trójki Can, czy może wielki zgryw, a chłopaki siedzą przed kompem i nabijają się z tych wszystkich poważnych słów o nawiązaniach do awangard różnorakich? Kto mi w erze internetowej równości słuchacza z recenzentem powie co mam myśleć? I gdzie do cholery zniknął Kuba Radkowski? I kim do kurwy nędzy jest Filip Szałasek?


Wielkie eklektyczne dzieło czy wielki kicz? Bez względu na to, za którą opcją się opowiadasz – przegrywasz. Taki to album. Tacy to kolesie. Więc zamilcz i słuchaj.

Brak komentarzy: