sobota, 12 grudnia 2009

"A imię jego będzie czterdzieści i cztery."


Billy Corgan konsekwentnie wskazuje młodym grajkom drogę, jaką powinni kroczyć, by się artystycznie stoczyć. Jeśli chcecie zaliczyć taką "piękną katastrofę", koniecznie posłuchajcie pierwszego z 44 zapowiadanych kawałków łysego, jakie będzie sukcesywnie udostępniał w sieci pod nazwą Smashing Pumpkins, a w późniejszym czasie wyda na jakichś ekskluzywnych epkach. Jest to, zdaje się, analiza przyczyn braku posiadania potomstwa, co podobno wynika z trudnych relacji muzyka z ojcem (szczegóły tutaj). Temat jak temat, gorzej z dosłownością przekazu; no ale olać teksty, gdy się muzyka broni.

Tyle, że znowu (ile to już lat minęło?) nie broni się ani przez chwilę. Z jednej strony ciągoty do stworzenia swojego progresywnego potworka i czegoś artystycznie bardziej wydumanego niż rockowy wymiatacz, z drugiej bazowanie na przerabianych setki razy schematach. Najpierw sentymentalizm godny drugiej części Adore (Billy przy pianinie), potem do bólu oldschoolowa gitara, co się zamieni w jeszcze bardziej olschoolową solówę, a na końcu wyciszenie niemal barokowe. Coś mi się zdaje, że się łysy zamarzył "klasyka" stworzyć. Szkoda, że jest przy tym przejrzysty jak wskazówki z "Poradnika dla początkujących kompozytorów". Mniej rozumu, więcej spontanu, a może za jakieś 30 lat doczekamy się niezłego albumu Dyń, póki co - JimmyPage by się uśmiał.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Sama idea wydania piosenek w taki sposób zasługuje na wyśmianie tak bardzo, że z materiałem można dać sobie spokój.