
7.3/10
Nie wiem czy ktoś kiedyś widział na oczy debiut The Dodos, wydany właściwie własnym sumptem "Beware The Maniacs". Ważne, że nagrany w tym samym roku dla Freenchkiss - "The Vistiter", odbił się w muzycznym światku sporym echem. Zasłużenie.
The Dodos to duet. Dwóch kolesi: ponoć nieprzeciętnie umuzykalniony, uniwersalny - Meric Long i ponoć w przeszłości heavy metalowy bębniarz - Logan Kroeber. Jeśli dodamy do tego zainteresowanie afrykańskimi rytmami oraz muzyką country, to powinniśmy dostać niezły kocioł pomysłów. I tak chyba jest.
The Dodos pojawili się nagle, ale znakomicie się wpasowali w istniejący muzyczny kontekst. W czasach gdy synonimem niezależności muzycznej, otwartości umysłu i wszelkiego rodzaju bossostwa stali się Animal Collective - twórcy "The Visiter" serwują nam album znacznie nawiązujący do estetyki dzieł nowojorczyków. Są więc The Dodos czymś pośrednim między freak folkiem spod znaku Beirut, a freak folkiem spod znaku Animali.
Rozpoczynający całość "Walking" raczej nie zwiastuje niczego nadzwyczajnego; delikatne akustyczne palcówki, "zwykły" męski wokal wsparty głosem kobiecym (Laura Gibson - pomaga chłopakom jeszcze w kilku momentach) i tekst: You can fight the fire that's in your head. Można się więc nieźle zdziwić, gdy w kolejnym "Ren and Purple" słyszymy zapowiedź animalowej zabawy rytmen. To właśnie w takich momentach polirytmicznych odlotów i zmian tempa, jakich doświadczamy też w kapitalnym "Foals", długo rozpędzającym się, pokręconym "Paint The Rust" czy zapierdalającym "Jodi", goście dają upust swoim nietypowym zainteresowaniom (nietypowym? LOL - Afryka jest chyba obecnie najbardziej trendy muzycznym obszarem). A wszystko to tworzone przez zaledwie dwóch muzyków na akustykach, przy czym perkusista raczej unika wysokich dźwięków.
To tylko jedna strona medalu, bo oczywiście ogół spowija akustyczno-country-bluesowa mgiełka (ale z silną potrzebą uciekania od oczywistości). Do tego dochodzą Beirutowe, pseudo-bałkańskie zaśpiewy plus kilka po prostu bardzo ładnych, prostych, delikatnych, piosenkowych momentów. Całość - mimo że nieco za długa (59 minut) - bardzo udana. Rokują na przyszłość jak mało kto, więc jeśli nigdy nie zrozumiałeś fenomenu Animal Collective, to - paradoksalnie - właśnie "Visiter" może być niezłą zachętą by dać im "kolejną szansę".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz