sobota, 24 maja 2008

The Gutter Twins

The Gutter Twins - "Saturnalia"
6.0/10

Najważniejszą informacją towarzyszącą wydaniu albumu The Gutter Twins jest fakt, że za niedługo wystąpią w Polsce.

Trochę nie ogarniam po co nowa nazwa. Dlaczego Dulli i Lanegan uparli się, by nie wydawać tej płyty pod szyldem Twilight Singers? Rozumiem, że chodzi o podkreślenie funkcjonowania artystów na równych prawach jako wokalistów i twórców. Ok. - tylko że muzycznie od Twilight to wyraźnie nie odbiega, poza tym panowie współpracują ze sobą od lat, a efekt zmiany jest taki, że przeciętny sluchacz, który obu kojarzył całkiem dobrze - nie koniecznie słyszał o The Gutter Twins.

Nigdy specjalnie mnie Lanegan nie ruszał (a już w ogóle nie kumam na czym miałby polegać fenomen dowodzonego przez niego w przeszłości - Screaming Trees), ale jego gościnny udział w nagraniach Twilight Singers dawał zawsze świetne efekty. Niski, Waitsowy tembr głosu to antyteza wokalu Grega i jego emocjonalnych odlotów. Byłem za to fanem tego drugiego; dokonania Afghan Whigs to przewodnik po meandrach moich lat młodzieńczych, a albumy Twilight brzmią zadziwiająco dobrze, jeśli sobie uświadomię kontekst (no wiecie, ja już jestem dorosłym facetem, emocje wieku młodzieńczego już mnie nie dotyczą, a bogowie młodości tacy jak Dulli ważą dziś po 100 kg. - to nie jest łatwa sprawa).

Muzycznie niczego nowego dzięki The Gutter Twins nie uświadczymy. Bliżej tu do brzmienia "Powder Burns" niż chociażby debiutu Twilight czy konkretnej gitarowej jazdy Afghan Whigs. Właściwie bliźniacy jadą na wcześniejszych patentach. Być może delikatnie przesunęli środek ciężkości, bo mimo dyskretnego podpierania się elektroniką, całość naładowana jest nieco większą dawką bluesa i soulu co sprawia, że brzmią korzenniej i mroczniej. Przy tym wszystkim główną zasługę Lanegana widziałbym w fakcie, że trochę ratuje koledze dupę, urozmaicając swoim głosem piosenki, które inaczej trudno byłoby odróżnić od jego wcześniejszych dokonań. O jakichś radykalniejszych ruchach - co może sugerować zmiana nazwy - zapomnijcie.

Nie ma sensu przytaczać poszczegółnych tytułów bo całość dość równa, ale warto pochylić się nad "All misery", w którym głos Lanegana - początkowo na bakier z rytmem - z każdą sekundą dąży do idelnej harmonii i mocnej końcówki. Budowanie napięcia, nieoczywista konstrukcja - fajnie gdyby takich momentów było więcej. Do tego "Idle hands", bo promieniuje żywiołowością nagrań Afghan Whigs, co momentalnie stawia go w albumowej czołówce (szczególnie za ten wsamplowany motyw kobiecego chórku). No i jeszcze niezłe: "Who will lead us" i "Seven stories underground"- przede wszystkim za wokalny popis byłego frontmana Screaming Trees.

To chyba wszystko. Kilka niezłych momentów (do tego jesteśmy przyzwyczajeni), ale ogólnie bez specjalnych wyżyn i spektakularnych porażek. Nowych fanów nie przybędzie, a ze starszymi spotkamy się we sierpniu w Warszawskiej Proximie (kto w grudniu 2006 r. widział tam Twilight Singers - ten wie, że warto).

2 komentarze:

lewar pisze...

Jako fanboj Lanegana chciałbym o tej płycie zapomnieć. Bo Marek nawet jak nie leciał niezbyt wysoko na przykład z Isobell Campbell to nigdy nie kosił skrzydłami kominów okolicznych domów. Tutaj jest nudno.
Dulliego nie znam za bardzo, ot kilka piosenek, kilka hajlajtów. Ale na tej płycie wydaje się zbędnym elementem wręcz. No właśnie - już wiem - to nie Lanegan jest nudny, to Dulli smuci.
Miałem dać im drugą szansę wracając do nich jakoś teraz, w okresie kiedy wiosna przechodzi w lato. Wydawało mi się, że to odpowiednia pora na taką muzykę. Skończyło się tym, że słuchałem "Bubblegum" i "Whisky..." Marka, a potem Soulsaversów.
W każdym razie widzimy się na koncercie.

pszemcio pisze...

no mam nadzieję że dotrę; ja będę się fotografował z Dullim, ty z Laneganem. Zobaczymy na które fotki da się wyrwać więcej panienek, heh