
Otóż słuchanie Bowiego jest jak obcowanie z człowiekiem o stu twarzach. Mieni się ten osobnik niczym monstrum raczej niż ktoś z krwi i kości. Zresztą jego twórczość nigdy zbyt ziemska nie była i chyba za to go cenię najbardziej. Choćby wtedy gdy w 1972 roku wcielił się w rolę Ziggiego Stardusta - kosmity co ratował świat. Cudowne to musiały być czasy, gdy gwiazdą był kolorowy wariat co udaje ufoludka. No i najważniejsze - The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars, to przede wszystkim muzyczna definicja glam rocka, pomnik gatunku, jeden z trzech, może pięciu albumów dekady. Chociaż zdawać się może nieco archaiczny, dziś błyszczy chyba jeszcze bardziej niż kiedyś. Mocna to była rzecz jak na tamte czasy, gitarowe podniosłe pieśni z popowymi melodiami. Bowie zawsze balansował na pograniczu sztuki i kiczu, błyskotek i autentycznych emocji, a jego muzyka była tak niejednoznaczna jak płeć Ziggiego.
A może wolę Bowiego z roku 1974 gdy przedstawiał swoją definicję Orwellowskiej apokaliptycznej wizji przyszłości? Pełne przepychu widowisko mające być w początkowym zamyśle sceniczną wersją Roku 1984. Powstał koncept album, rockowa opera, muzycznie rozdmuchana, róznorodna, bogato zaaranżowana płyta z absolutnym odlotem w postaci suity Diamond Dogs/Sweet Things/Candidate/Sweet Things (reprise)
Pchły rozmiaru szczurów wysysają krew szczurów rozmiaru kotów
Tysiące peopleidów rozdziela się w małe plemiona
Pragnąc najwyższych ze sterylnych wieżowców
Jak stado psów szturmujących szklane fasady Love-Me Avenue
Obdarta i powtórnie nakryta norka i srebrny, lśniący lis, teraz rozgrzewają stopy
Rodzinny znak - szafir i pęknięty szmaragd
Już wkrótce
Nadejdzie rok diamentowych psów!
Tak zaczyna się ten genialny album, ale ledwo zdążę wyobrazić sobie pół-psa, pół-Dawida widniejącego na okładce Diamonds Dogs, już dopada mnie myśl, że może jednak wolę kolejną metamorfozę artysty. Przecież dwa lata później nagrywając Station to Station, Bowie objawia nam twarz narkomana, zimnego pozbawionego uczuć skurwiela, w którego wizerunku doszukiwano się nawet pseudo faszystowskich treści. Artysty, którego śpiew krytycy w 1974 roku określają mianem plastikowego soulu. Ot paradoks. Na taki, a nie inny charakter płyty wpływa przede wszystkim uzależnienie od różnego typu używek i ponoć dół psychiczny, poza tym różnorodność stylistyczna, która sprawia że dzieło uważane jest za jedno z trudniejszych w dyskografii mistrza. Co nie zmienia faktu, że np. interpretacja "Wild is the wind" zamieszczona na tym krążku to jedna z najpiękniejszych pieśni jakie słyszałem w życiu:
Station to Station – awangardowe arcydzieło, które ze względu na wykreowany wizerunek i charakterystyczny śpiew wiele ma wspólnego z późniejszymi legendami post-punku. Jedna z najlepszych płyt w dorobku. No i przede wszystkim prowokacja – cóż, artyści prowokować muszą.
No, a przecież są jeszcze wspaniałe albumy Trylogii Berlińskiej, a więc niesamowite, dekadenckie dzieła stworzone z mistrzem elektronicznych brzmień – Braniem Eno. Low, Heroes i Lodger – a każdy z nich będący dziełem po części wizjonerskim, po części wyrazem ogromnego kunsztu i kolejnym etapem rozwoju twórcy, który był zawsze otwarty na „nowe” w muzyce.
Sam nie wiem. Trudno wybrać ulubione albumy spośród prawie 40 pozycji, z których praktycznie połowa to klasyki muzyki XX w.
O Bowiem mówi się, że jest artystą-kameleonem, gościem, który brał od innych to co najlepsze, by tworzyć coś nowego, swojego i w efekcie wyznaczać nowe ścieżki w muzyce. Zdefiniował glam rock, był inspiracją dla nowej fali i post-punku, nagrywał rewolucyjne albumy elektroniczne, bawił się soulem, szafował konwencjami, zaskakiwal, zachwycał. Lou Reeda i Iggiego Popa uczynił gwiazdami.
Dowodem żywotności jego utworów jest twórczość wielu młodych kapel w rodzaju Arcade Fire, British Sea Power, ich kilka lat starszych kolegów z Pulp, Suede i pewnie całej masy artystów, którzy w przyszłości odkryją dla siebie spuściznę po jednym z najgenialniejszych artystów naszych czasów
Nawet jeśli Bowie nie jest Bogiem, z pewnością nie jest człowiekiem, jest Ziggym z gwiazd, który przybył ocalić świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz