środa, 20 lutego 2008

The Cure - 19.02.2008 Spodek

No i po wszystkim. Mój pierwszy koncert The Cure stał się faktem. Bilety wyprzedane, uczucia mieszane z kilku przyczyn. Po pierwsze dobór materiału. Pod tym względem trzeba przyznać, że Warszawa miała więcej powodów do szczęścia. Smith i spółka doszli najwyraźniej do wniosku, że koncerty powinny znacznie różnić się repertuarem i tak było, a przynajmniej jeśli chodzi o kilka kluczowych kawałków. Różnica była mniej więcej taka, ża na Torwarze zagrali "The best off", a w Spodku "Greatest Hits". Katowicki koncert był zdecydowanie bardziej punkowo-popowy. Całą pokaźną część bisów zdominowały kawałki z dwóch pierwszych albumów grupy. Jeśli ktoś kocha nowofalowy okres działalności The Cure - na pewno był zadowolony. Z obserwacji i rozmów wiem jednak, że dla większości fanów kwintesencja stylu grupy to albumy o kilka lat późniejsze. No i tu delikatny zawód.
*
Z mojego ukochanego "Bloodflowers" nie zagrali nic. To raczej nie było zaskoczenie, bo w miarę uważnie śledziłem setlisty poprzednich koncertów z tej trasy, a jednak miałem cichą nadzieję, że czymś zaskoczą. Dużo większym zawodem była tylko jedna kompozycja z "Pornography". Jedna, ale za to jaka - One hundred Years to jeden z tych momentów przy których ciary po plecach chodziły. Kiedy Smith rozpoczął słowami It doesn't matter if we all die - pomyślałem, że opłacało się nawiedzić Spodek chociażby dla tej chwili. A przecież cały koncert był conajmniej przyzwoity z rewelacyjnymi przebłyskami.
*
Zawiedli się też fani "Disintegration", wprawdzie krążek repreprezentowały aż 4 kompozycje (Fascination Street, Pictures of You, Lovesong i Lullaby), to jednak zdecydowanie te "łatwiejsze", popowe momenty albumu. Na pewno najlepszym był tu Fascination street - zagrany jako drugi, który spowodował przyśpieszone bicie serca wielu fanów. Osobiście liczyłem na utwór tytułowy (w W-wie był), ale się nie doczekałem. Na plus zaliczyć trzeba sporą reprezentację "Wish", chyba nikt się tego nie spodziewał - tymczasem zespół otwarł główną część koncertu mocno riffowym Open i zakończył End. Były jeszcze Letter to Elise, kapitalne, rozmarzone To Wish Impossible Things i przede wszystkim From The Edge Of The Deep Green Sea, które w konwencji "bez klawiszy" po prostu wymiotło, to zdecydowanie najlepszy, najbardziej dramatyczny moment występu.
*
Wymiótł także punkowo zagrany drugi bis, szczególnie Three imaginery boys, 10:15 i Killing an Arab; publika oczywiście oszalała przy Boys dont cry. No i cudne zakończenie bisu numer 1 - The Forest - prawdziwy odjazd, chyba najgoręcej przyjęty fragment drugiej części koncertu. Skończyło się zaskakująco. Trzecie wyjście - Smith radośnie odśpiewuje Why can't I be U. W sumie zajebiście wszystkich nastroił przed powrotem do domu. Dołóżmy do tego inne przeboje z "Kiss me kiss me". Zdecydowanie najbardziej "nasze" (w sensie: moje i Kasi) - Just like heaven i zdecydowanie najbardziej "moje" - How Beautiful You Are. Dodatkowo przeboje z "The Head on the Door": In between Days (kapitalna pierwsza, instrumentalna część, kawałek stworzony na otwarcie) i Push.
*
I kilka uwag:

- Przede wszystkim w obecnym składzie The Cure nie ma klawiszowca co wymagało przearanżowania wielu utworów pod gitarę. Miało to swoje dobre i złe strony. Na pewno bardzo brakowało mi klawiszy we fragmentach z "Disintegration", ale jeśli wziąć pod uwagę dobór repertuaru to konwencja się sprawdziła, bo przeważały krótsze, dynamiczne kawałki, które w takim układzie zabrzmiały zdecydowanie ostrzej i zadziorniej (Warszawa musiała bardziej odczuć brak klawiszy - tak sądzę).

- Nie wiem czy to najlepszy pomysł, żeby koniecznie grać trzy godziny - to jednak spora sztuka przez taki długi czas utrzymać koncentrację i skupienie na koncercie. Szczególnie jak jest środek tygodnia, ludzie przyjeżdżają po pracy itd. Moim zdaniem dwugodzinny set też były wystarczający, a lekki niedosyt zawsze lepszy niz przesyt.

- Jestem pełen podziwu dla Smitha, gość w przyszłym roku kończy 50 lat, jest w znakomitej formie wokalnej. W ogóle muzycznie koncert zajebisty, praktycznie bez pomyłek, bez wpadek, bez fałszywych nut.

- W sumie, udany wieczór, możliwość obcowania z legendą w świetnej formie to jednak spore przeżycie. Nie wiem jak długo jeszcze The Cure będzie istnieć, ale jeśli znowu się pojawią w Raju nad Wisłą to nie zamierzam się wahać ani przez chwilę.
*
Dokładam to co udało mi się wyszperać w You Tube, jakość nie najlepsza, ale może chociaż minimalnie odda klimat tego wieczoru:


Fascination Street - czyli pierwsze poważne ciary na moich plecach.


Just like Heaven - czyli Kasia śpiewa Show me, show me, show me how You do that trick
*
I pełna Setlista:
01. Tape
02. Open
03. Fascination Street
04. alt.end
05. The Walk
06. End Of The World
07. Lovesong
08. A Letter To Elise
09. To Wish Impossible Things
10. Pictures Of You
11. Lullaby
12. From The Edge Of The Deep Green Sea
13. Hot Hot Hot!!!
14. Please Project
15. Push
16. How Beautiful You Are
17. Inbetween Days
18. Just Like Heaven
19. A Boy I Never Knew
20. Shake Dog Shake
21. Never Enough
22. Wrong Number
23. Signal To Noise
24. One Hundred Years25.
BIS 1
26. At Night
27. M
28. Play For today
29. A Forest
BIS 2
30. Three Imaginary Boys
31. Fire In Cairo
32. Boys Don't Cry
33. Jumping Someone Else's Train
34. Grinding Halt
35. 10:15 Saturday Night
36. Killing an Arab
BIS 3
37. Why Can't I Be You?

Brak komentarzy: