
7.0/10
R.E.M wydają album, czyli coś o płycie zespołu, którego nowe wydawnictwa od dawna masz w dupie, a na którego koncert i tak byś przyszedł gdyby zagrał w Twoim kraju.
R.E.M wydają album, czyli coś o płycie zespołu, którego nowe wydawnictwa od dawna masz w dupie, a na którego koncert i tak byś przyszedł gdyby zagrał w Twoim kraju.
"Accelerate", szumnie ogłaszany w mediach jako come-back "starego - dobrego" R.E.M, jako świadectwo powrotu do źródeł i czegoś tam jeszcze, z pewnością musi budzić podejrzenia. Jak to? Kolesie od kilku dobrych lat specjalizują się w usypiających, balladkach bez iskry, a tu nagle w znacznie podeszłym wieku jakieś cyrki? Prawdopodobieństwo popadnięcia w śmieszność spore. Zresztą - pomijając cały kontekst i dyskusje, jakie już oczyma duszy widzę na forach internetowych ("wypada-nie wypada?", "udają?", "podpinają się pod nowy trend?", "odbiło im?") - przede wszystkim trzeba się w takich przypadkach przygotować na konfrontację i porównania nowego wydawnictwa, z tymi sprzed lat, gdy taka energia była "bardziej naturalną". Ok, dosyć pieprzenia, trudno R.E.M rozpatrywać w kategoriach zwykłego rockowego bandu wracającego po latach do źródeł. Dlaczego? Bo to R.E.M.
Co zaciąży na powszechnym odbiorze tej płyty? Oczywiście kontekst. Dla krytyków to ci co właściwie przez całe lata 80-te definiowali college rocka, autorzy dzieł (nie przesadzam) epokowych. Z kolei dla mas to drużyna, która od początku lat 90-tych, wraz z pojawieniem się "Loosing my religion" i albumu "Out of Time", zasypała nas lawiną przebojów klasy A. I choć dla mnie "właściwy" R.E.M wyznacza okres od "Murmur" do "Document", to trudno odmówić miejsca w historii komercyjnym wydawnictwom grupy.
Co zrobili muzycy będąc u szczytu sławy? Nagrali chyba najbardziej nieprzyswajalną płytę w karierze. "Monster" (1994) to kop w stronę krytyków, świadectwo niezależności i dojrzałości artystycznej, eksperymentów popartych gitarowym zgiełkiem czasów, gdy stolicą muzyki było Seattle (album w znacznym stopniu poświęcony Cobainowi). Później było różnie, kolejny "Up" to jeden z najpiękniejszych sennych albumów dekady, "Reveal" i "Around the sun" - dramatyczny spadek formy. Dodać należy, że komercyjne notowania zespołu - począwszy od "Monster" - spadają wprost proporcjonalnie do jakości ich wydawnictw.
Po co ten wstęp? Po to żeby sobie uświadomomić, że tak naprawdę chęć powrotu do bardziej rockowego repertuaru wydaje się dla nich czymś bardzo naturalnym. Już bardziej w kategorii dziwadła rozpatrywałbym balon, jaki w związku z nimi napompowało Mtv i fakt że zrobiono gwiazdę stadionową z zespołu, którego granie nie miało prawa sie tam znaleźć. Nie tylko z powodu destrukcyjnego wpływu "przemysłu" na twórczość, ale przede wszystkim całego tego intelektualnego wydźwięku ich wcześniejszych dokonań. R.E.M za bardzo wymiatali, goście byli "ponad to" i chyba lepiej dla nich gdyby nie byli postrzegani na tej samej płaszczyźnie co typowe pop gwiazdki.
"Accelerate" to właściwie druga po "Monster" płyta nagrana dla Warnera, na której chłopaki cedzą przez zęby znaczące "fuck" w stronę przemysłu muzycznego, będąc jednocześnie jego częścią. Album bez przebojów, kroczący ścieżką "Document"/"Monster"/ "New adventures in Hi Fi". Z pierwszym łączy go songwriting (nie, nie tej klasy - nie łudźmy się, chodzi raczej o strukturę utworów), z drugą gitarowe, konkretne brzmienie (ale bez takich poszukiwań - to bardzo piosenkowa płyta), z trzecią spójność, wyrównany poziom i brak oczekiwań.
Nie ma sensu wymieniać z osobna, podoba mi się motoryka tych piosenek, konkret, niezłe R.E.M-owe kawałki po prostu - szacunek. Pomijam też skłonności do autoplagiatów, bo to nic nie zmieni - wielkie rzeczy to oni nagrywali w latach 80-tych. No i najważniejsze - w przeciwieństwie do innych nadmuchanych-stadionowych - zero spinki, żałosnych teatrzyków i mesjanistycznych póz (tak, tak Bono - do Ciebie mówię). Stipe to taki gość, któremu się po prostu wierzy. Nadal.
PS. No i wydaje się, że wrócili do łask krytyków - mało, a cieszy.
2 komentarze:
supernatural to chyba ich 4 minutowa antologia. ale cóż oni po prostu tak grają.dla mnie nudy. a teraz nie zostaje nic innego jak wystawić dupę na połajankę autora:)
szczerze mówiąc słysząc pierwszy raz supernatural miałem przed oczyma właśnie powrót do estetyki Document. nie do końca tak jest, bo trochę brzmienie przefiltrowali przez lata 90-te. ale stwierdzenie ze oni tak po prostu grają jest trochę mylne bo tak nie grali (nie mówię w sensie jakościowym tylko brzmieniowym)od jakichś 13 lat.
pozdrawiam
Prześlij komentarz