
8.0/10
Nie musimy czekać do grudnia, krytyka już sobie debiut roku wybrała.
Wróć! Jaki tam debiut? Debiut roku to sobie może w różnorakich podsumowaniach brylować gdzieś tak na początku drugiej dziesiątki zestawień, tymczasem wszystko wskazuje na to, że Fleet Foxes już zostawili konkurencję daleko w tyle. Nie pamiętam kto miał ostatnio taką prasę. Joanna Newsom? Sufjan Stevens? Nie będę zgadywał czy to wyczucie koniunktury czy autentyczna naiwność - goście wydają w Sub Popie, ich producentem jest facet odpowiedzialny za produkcje nagrań Built To Spill, a do tego tworzą muzykę, która kojarzy się z trillionem innych wykonawców. Brzmienie automatycznie wpasowujemy w przegródkę skupiającą całe rzesze przedstawicieli nowego folku - no i mamy najbardziej "cool" album ostatnich miesięcy, pełna lanserka. Najlepsze jest jednak to - tu pauza dla podtrzymania napięcia - że im się kurwa udało!
Nie wiem, nie mam pojęcia jak to funkcjonuje, są dziesiątki artystów, których bym potępił za odgrywanie staroci, sugerowanie nowej jakości, żerowanie na nieznajomości klasyki przez radosne zastępy słuchaczy. Nie wiem, bo jeśli to szwindel to i ja dałem się nabrać.
Czego tu nie ma, od miękkich zaśpiewów żywcem wyjętych z albumów The Byrds czy Crosby, Stills, Nash & Young, przez przecudne harmonie Beach Boysów (czy otwierający całość "Red Squirres" z tymi wznoszonymi głosami to nie dalekie echo "You still believe in me"?) . Nie trudno się domyślić, że Fleet Foxes to przede wszystkim grupa wokalna, ale mimo całej folk-rockowej historii, jaka łypie do nas oczkiem zza ich pleców, chłopaki nie zapominają w jakich czasach żyją. Przykłady? W najbardziej nośnym "White Winter Hymnal" zgrabnie nawiązują do dokonań Animal Collective delikatnie zapętlając całość - twór bez końca i początku, wybrzmiewać mógłby w nieskończoność. W "Ragged Wood" Robin Pecknold śpiewa jakby się zamienił głosem z wokalistą My Morning Jacket, z kolei "Your Protector" nawiązuje do "pieśni żeglarzy", w jakich specjalizują się Decemberists. Czy wreszcie "Blue Ridge Mountains" - stworzony na debiut I Am Kloot.
Całość niespotykanie płynna i podawana z lekkością baletnicy olewającej zasady grawitacji.
Naprawdę nie wiem jak to wszystko zaskoczyło, ale jedyne co mi przychodzi na myśl to banalne i głupie "odświeżenie konwencji". No nie będe przecież pisał, że się przy tym wzruszam - godność jakąś mimo wszystko mam.
PS. Czy ktoś jest w stanie podjąć wyzwanie? Grizzly Bear?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz