Dzień 1
18:00 Mitch & Mitch; 19:00 - Muchy. Nie będę udawał, że mam w jednym palcu polską scene muzyczną, ale jeśli wierzyć kilku osobom, którzy takową wiedzę posiadają, to zacząć należy od Tent stage, gdzie od 18:00 gra Mich & Mitch. Zaraz potem skoczymy obejrzeć największą nadzieję polskiej alternatywy ostatnich lat, czyli maglowane ostatnio namiętnie przez wszystkich i wszędzie - Muchy. Medialny rozgłos, jaki nadano kapeli, to spory kredyt zaufania od krytyki. Teraz muszą udowodnić, że ta wrzawa była zasłużona. Zobaczymy.
21:00 - Editors. Najpierw ustalmy fakty. Jest to zespół, który dokonał masakrycznej zżynki z Inerpolu, a więc także przy okazji mieszczą się w strefie wpływów Joy Division. To jednak nie zmienia faktu, że debiutu Editorsów słuchało się nieźle, a koncertowo podobno wymiatają. Przy słabości - szczególnie rockowej - tegoroczej rozpiski, ich koncert to jest jakaś atrakcja. Myślę że obejrzę z ciekawością. Jak będzie coś nie tak uciekamy na The Cribs - choć mówi się, że to jakaś brytyjska trzecia liga (nie wiem - nie znam).
23:00 The Racounteurs. Nie znam drugiego albumu drugiego wcielenia Jacka White. Ale jedynka była tak marna, że naprawdę nie ma sobie czym głowy zaprzątać. Obejrzę, bo to jednak White - połowa White Stripes, a ci swego czasu (fakt że dawno) dawali radę przynajmniej dwoma albumami. Poza tym widziałem koncert White Stripes (też na Openerze) i wierzcie mi, to się działo na scenie rzucało na kolana. Liczę, że tym razem (mimo braku porównywalnego materiału) też mnie Jacuś zaskoczy.
01:00 Rosin Murphy. No to potańczymy, moja znajomość solowej twórczości Rosin jest praktycznie zerowa, ale to co znam z klipów podoba mi się niezmiernie, więc nastawiony jestem pozytywnie. Poza tym to piękna kobieta jest.
Dzień 2
19:00 Erikah Badu. Miano królowej soulu zobowiązuje. Nie chce się kiedyś tłumaczyć przed dziećmi czemu nie byłem na jej koncercie, mimo że miałem okazję.
21:00 Interpol. Dla mnie najważniejszy tegoroczny koncert. Interpol zabłysnął dwoma fantastycznymi albumami czerpiącymi z dorobku post punkowych herosów. Oczywiście Joy Division, ale i Echo And The Bunnymen czy Psychedelic Furs. Mimo wyraźnych inspiracji mają swój rozpoznawalny styl, niezłego wokalistę i to coś. Ostatni krążek był pierwszym poważnie krytykowanym i jestem chyba ostatnim, pozostałym przy życiu obrońcą tegoż. Duża atrakcja - tak myślę.
22:00 - Cocorosie. Mimo że Cocorosie od drugiego albumu jawi mi się jako parodia raczej niż twócze podejście do muzyki (jakby niektórzy chcieli), to mam świadomość, jakie to interesujące dziwaczki i jaką atrakcją mogą być na scenie. Chciałbym zobaczyć chociaż fragment.
00:00 Sex Pistols. Trochę kiszka z tym koncertem dziadków z najsłynniejszego zespołu punkowego ever. Popatrzę z szacunku dla legendy. Nic więcej.
Dzień 3
17:00 - Hatifnats. Bo opowieści o zespole już chodzą po wsi powoli.
19:00 - 20:00 - po trochu Lao Che i Kobiety. Też bez ciśnienia, a z czystej ciekawości.
21:00 - Goldfrapp. Chociaż znam słabo i nigdy nawet nie chciałem bardziej.
23:00 Massive Attack. Legnda trip-hopu, to najważniejszy zespół dnia. Nie wiem jak z formą, ale niech będzie chociaż w połowie tak jak dawniej. Wrócili oni, wrócili Portishead. Boję się jedynie gry na sentymentach, no ale poczekajmy.
00:00 Scianka. Nadal są najważniejszym polskim zespołem niszowym, a ich koncert to zawsze spore wydarzenie.
01:00 - no i tańczymy przy Chemical Brothers (przecież nie można mieć co roku LCD Soundsystem).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz